sobota, 3 września 2011

DZIŃ DYBRY

Każda podróż zaczyna się od jednego kroku.

Każdą epopeję rozpoczyna jedno słowo.

Każde epickie wypróżnienie zwiastuje nieśmiały kret kłujący w rozetkę.

Mając za sobą wstępne farmazony, wypadałoby pokrótce przedstawić się szanownym zwiedzającym i wyjaśnić co też takiego czeka ich w tej krainie nadmiernie kwiecistych zdań i niesmacznych metafor. No to już przedstawiam i wyjaśniam.

Dawno temu, za górami, za lasami, żył sobie piękny książę. Był przystojny, odważny i niebywale bystry, a w życiu zawsze mu się układało. Słowem – straszny nudziarz, dlatego nie poświęcimy mu więcej uwagi. 

Za to nieco bliżej i całkiem niedawno żył sobie pewien nudny kretyn, który – jak na kretyna przystało – poświęcił niemal dekadę swojego żywota na zawodowe tłumaczenie z angielskiego na polski i vice versa. Pewnego razu nasz kretyn odkrył  – ku swemu przerażeniu – że z roku na rok starzeje się w przybliżeniu o rok, a co gorsza, w ogóle nie młodnieje. W obliczu tak druzgoczącego odkrycia, człowiekowi przychodzą do głowy różne głupoty, z których założenie bloga mieści się gdzieś pomiędzy płaczliwą masturbacją w toalecie, a wystrzelaniem najbliższego zgromadzenia ludzkiego przy pomocy AK-47. Sytuacja przedstawiała się zatem nieźle, choć jeszcze nie beznadziejnie.

Jak zapewne zdążyli domyślić się co bardziej szczwani czytelnicy, pomienionym kretynem jestem właśnie ja. Ponieważ jednak uważam się za człowieka konkretnego (co stanowi zresztą jedną z niewielu moich zalet), szybko stwierdziłem że skoro już zakładam bloga, to będzie to blog o CZYMŚ. I tym CZYMŚ niekoniecznie musi być dupa Maryni, a najlepiej coś na czym autor zna się na tyle dobrze, by się przy okazji nie kompromitować.

A na czym jak na czym, ale akurat na tłumaczeniach to się, kurna, jako tako znam.

No to jedziemy, zobaczymy co z tego wyjdzie... Od siebie obiecuję w miarę regularną porcję świeżej grafomanii, poświęconej przekładom polsko-angielskim i vice versa, a także pracy tłumacza jako takiej. Regularną, czyli w każde „kiedy akurat mi się zachce” i co drugie „jakby ktokolwiek to czytał”.

I tak, wiem że zupa byłaby fajniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz